„Co kto o niej wie? pyta Boy-Żeleński, zwracając się do wszystkich, którzy nie podzielają opinji, że obłudne tajenie prawdy jest rzekomo niezbędne dla kultu naszego największego poety. Co kto o niej wie, powtarzam i ja, wsłuchując się w rezonans o wiele ciaśniejszego widnokręgu, ale nie bylejakiego, bo naszego Wilna“.
I wzywa po kolei, po imieniu i nazwisku, „świadomych“ wilnian:
„Odezwij się, najszanowniejszy panie Lucjanie Uziębło! Może miałbyś cokolwiek w tej materji nam do powiedzenia, skrzętny zbieraczu wszelkich wileńskich pamiątek, osobliwości, druków etc, panie Bronisławie Umiastowski? A czyliż nie odezwie się pan Michał Bernsztejn albo p. Ludwik Abramowicz? A prof. Kłos, a Ferdynand Ruszczyc? Czyżby nie mieli ochoty z latarką wielkiej swojej znajomości dawnego Wilna zstąpić do ciemnego labiryntu, po którego wertepach majaczeje widmo — istne widmo! — Xawery Deybel?“
Ta inwokacja Nestora wilnian ma w sobie coś pocieszającego: jeszcze nie same zakute łby i nie samych świętoszków mamy w Polsce! Ale stary Litwin zachował sobie na koniec filuterne przymrużenie oka. Oto co mówi:
„Prawie chciałoby się rękę w ogień włożyć, że tak znakomity mickiewiczolog jak rektor profesor Stanisław Pigoń więcej, o wiele więcej wie, niż... chciałby powiedzieć...“
Trafiłeś, przezacny panie Czesławie, w sedno. Oni wszyscy wiedzą, dużo wiedzą: tylko ubrdali sobie, że, aby „ocalić“ wielkość Mickiewicza, jest tylko jeden sposób: taić, przeinaczać, lakierować! Otóż sądzę, że ten ich pogląd, to omyłka... Kto podziela moje zdanie?
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Bronzownicy.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.
97