niejako i sprzedać swój wpływ i zachować go. Pochlebia temu pysznemu człowiekowi, że on jeden mógłby — gdyby zechciał — przeprowadzić elekcję Francuza, dając Polsce nową dynastię, ale ma zapewne świadomość, że wyjątkowa rola jego skończyłaby się wraz z dokonanym tej elekcji faktem. Równocześnie czuje, iż, wspierając swoją popularnością tak niepopularną sprawę, łatwo może tę popularność wraz z załamaniem się sprawy utracić. Stąd może wynika jego dwulicowość, jego ciągłe wahanie się. Targuje się i układa z królową, a równocześnie podsyca przeciw niej opozycję; puszcza na licytację swoje wpływy między Austrię a Francję. Już, już, zdawało się, kupiono go dla Kondeusza ogromną ceną — wielka buława po sędziwym Potockim i ręka siostry przyszłej królowej polskiej dla jego syna — kiedy nagle, na sejmie, wobec projektu elekcji, wznowionego przez tryumfującą zbyt wcześnie królowę, pada szorstkie: „Nie ma zgody“ — właśnie z grupy adherentów Lubomirskiego. Sprawa upada — i nazajutrz Lubomirski jeszcze raz daje do zrozumienia, że gotów jest traktować z dworem... Ten nieuchwytny marszałek jak Penelopa pruje w nocy co uprządł w dzień. Doprowadzi w końcu Marię Ludwikę do takiego stanu, że nerwowa i zawzięta kobieta wszystko postawi na kartę, byle się pozbyć tego człowieka.
Przez chwilę — jeżeli wierzyć urzędowej relacji nadzwyczajnego posła francuskiego Cailleta — królowa zamyślała rozciąć węzeł modą włoską, sposobem Borgiów. Wydała wodzom konfederacji glejty, aby pod pozorem rokowań zwabić ich w pułapkę we Lwowie. Lubomirski miał dać głowę! Maria Ludwika za-
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/135
Ta strona została przepisana.