się auskultować pacjenta przez futrzaną delię. A już gdy chodzi o dokument oglądany oczami literata, tam autentyczność słowa tym bardziej ma swoją wagę.
Bo proszę mnie źle nie rozumieć. Ani mi w głowie polować na „pikanterie“ w tych małżeńskich listach; ani tym bardziej nie biorę za złe tak zasłużonemu Helclowi, że wydając po raz pierwszy listy Sobieskiego, zawahał się przed daniem pełnego tekstu. Raczej mam uznanie dla jego odwagi, że w ogóle wówczas wydał te listy, ukazując postać bohatera w świetle tak różnym od konwencjonalnego ideału. Ale o ile Helcel jest w porządku, mniej w porządku są pp. historycy, którzy posługując się tymi okrojonymi listami, na ich zasadzie budowali charakterystyki, wyciągali wnioski, w niepojęty sposób zamykając oczy na sposób ich wydania. Np. tak sumienny skądinąd Czermak, w polemicznej pracy Maria Kazimiera Sobieska, kreśląc duchowy obraz Sobieskiego i sławiąc jego nie tylko prawdziwe ale i urojone cnoty i delikatności, wyjmuje z helclowskiego wydania jakiś trochę żywszy ustęp i stwierdza z naciskiem, że „są to już najbardziej drastyczne wyrażenia jakieśmy znaleźli w całej korespondencji Sobieskiego; poza nimi nie umielibyśmy wykazać nawet kilku innych takich, które by nie uchodziły w liście pisanym do własnej małżonki“. W całej korespondencji! Doprawdy? Ale w jakiej? Toż Helcel raz po raz lojalnie zaznacza w przypisach, że drastyczny ustęp opuścił, i dlatego właśnie ich nie ma; niemniej często opuszcza bez zaznaczenia tego w druku; często wreszcie zdarza mu się drastyczności wyrażeń łagodzić i przeinaczać, i to w tym, co już przed nim spreparował Bandtkie. Jak wobec tego
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/184
Ta strona została przepisana.