Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/187

Ta strona została przepisana.

bi pewne akcenty, obraz się zmieni, a nawet może się stać fałszywy.
Nieraz np. zdarzyło mi się spotkać u historiografów Sobieskiego ze zdaniem, że wszystkich jego skarg, wzdychań i chorowań z miłości nie trzeba brać dosłownie; że spory tego procent trzeba złożyć na styl owej literatury, na której przechodził edukację sercową, na owych Sylwandrów i Celadonów, od których przybierał chętnie, sobie imię. To nie jest całkiem prawda. Zapewne, że w owej polsko-francuskiej gwarze, którą nieraz się wspomaga w listach, znać często konwencjonalne — ale tylko co do formy — pochodzenie tych zaklęć i lamentów; kiedy na przykład, skarżąc się na jej absence, powiada, że „jest to mieć sto bourreaux co minuta godziny devant, jest to mieć tysiąc poignard dans le sein i milion milionów inszych mąk, których wyrazić nie podobno“; i te właśnie zyskały mu opinię ckliwego nieco Celadona; ale bo też w oryginalnym brzmieniu listów sentymentalne te ustępy przeplatane są innymi, aż nazbyt realistycznymi w swoich porywach miłosnych, świadczącymi ponad wszelką wątpliwość, jak bardzo jego miłość była namiętna i łakoma, jak wyjątkowa w obsesji jedną kobietą, jak bardzo miał tę Francuzkę nie tylko w duszy, ale w skórze. Bo najistotniejszą cechą tej miłości jest to, że Sobieski, natura pod względem erotycznym niezwykle bujna, ów Sobieski, którego młoda pani Zamoyska prześladowała (jak pamiętamy) jego łaźnią z Czerkieskami w Jaworowie, który sam o sobie pisze do żony, że dawniej mu się „jedną kontentować miłością nie tydzień ale dzień jeden było nie podobno“, który jej pisze, że wszyscy na świecie lu-