Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/223

Ta strona została przepisana.

Najgorsze jest to, że nie mając na czym zatrzymać oczu w przyszłości, stęskniony kochanek coraz czarniej widzi przeszłość. Zaczynają się wypominania, zarzuty; ona, aby odwrócić jego żale, droczy się z nim, udaje jakieś zazdrości, drażni go zalotnością. Mimo że nie zachowały się jej listy, prawie że je znamy, bo Sobieski je wciąż bardzo wiernie cytuje: „Piszesz mi Wć, że przecie bardziej się we mnie kochasz, niżeli kiedyś Heleny, Anusie i nie wiem kto. Racz mi w tym moja duszo odpuścić. Kochały mnie te imiona mocno swego czasu, i pewnie na moment jeden na łokieć jeden nigdyby się ode mnie nie oddaliły“... A ona! Rozpamiętując ich pożycie, mąż Marysieńki zaczyna wiele rzeczy rozumieć inaczej wstecz; widzi na przykład, że jeżeli ona przed wyjazdem do Francji pokazywała mu dobrą twarz, albo go karesowała, albo się z nim... (opuszczam, skoro to ma kogo zgorszyć) bawić chciała, nie chcąc go od siebie puścić, to tylko dlatego, aby z nim o drodze gadać i o jak najprędszej od niego wyprawie...
To znów ona widocznie jeszcze raz daje mu za przykład „cnotliwych mnichów“ którzy się obchodzą bez kobiety; ten argument osobliwie drażni Sobieskiego; za każdym razem nasz bohater obszernie wykazuje niestosowność takiego porównania. „Co jeszcze ze strony mnichów, że zdrowi żyją lubo chastement: a cóż to do mnie mnicha za komparacja? Oni są daleko od ognia, nie dziw że ich płomienie nie dosięgają; ale mnie w ogniu być zawsze a nie gorzeć, byłoby to coś doskonalszego. A dlaczegóż święci ludzie uciekali na pustynię, tylko aby się świata uchronić mogli? Do tego mnisi jedzą o jednej godzinie, o jednej godzinie także spać idą, trunków wedle