Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/226

Ta strona została przepisana.

A ona bezwiednie, z egoizmem licho kochającej kobiety, pisze mu czasem rzeczy szczególnie okrutne. On jej doniósł, że jest chory, dzieli się z nią obawami (urojonymi) o swoje życie, a ona odpisuje mu, że gdyby się to stać miało, tedy się reyteruje à son pays i żyć tam paisiblement chce... Gorzko mu jest czytać takie słowa. Toż on by tak nie napisał ani do przyjaciela ani do znajomego!... Ale czegóż on nie wycierpiał przez tak wiele lat! Niech sobie ona przypomni, jak on był traktowany jeszcze za nieboszczyka Zamoyskiego! Pies by się o to odraził, będąc tak traktowany jak on często, a on to wszystko znosił, spodziewając się, że mu się to wszystko sowicie nagrodzi.
Już mu życie obrzydło. Spieszno mu — pisze — zdrowie i życie położyć za wiarę świętą, za którą umrzeć każdy poczciwy ma mieć sobie za największe szczęście... I w kilka wierszy potem, donosząc o stracie kucharza, mówi: „O kucharza abym nie miał być żałosnym, to niepodobna... Boć to nasze tylko na tym świecie, co zjemy dobrze i smaczno“... Oto nieodrodny szlachcic swojego wieku!
Zdrowie! Czyż może w tych warunkach być zdrowym? Świeżo mu krew puszczali: była czarniejsza od smoły i tak zapiekła, że się doktorowie wydziwić nie mogli. Okazją — tęskność, melankolia sroga i to, że więcej sobie waży dotrzymywanie wiary, niż własne zdrowie... Bóg to widzi, czemu on choruje. Niech ci, co poprzednim razem jechali z nim naprzeciw niej do Gdańska, zaświadczą, jeżeli nie takież bóle głowy miewał, niesypianie, katar ustawiczny; a skoro się zjechał z nią, zaraz to wszystko jako ręką odjął. Na co szukać innej przyczyny?