ła papieży przez wiele lat. Puściła w ruch męża, licząc na to, że trudno będzie odmówić czegoś w Rzymie zbawcy chrześcijaństwa. Miała tam życzliwego człowieka, p. Forbin de Janson, eks-ambasadora francuskiego w Polsce, który Sobieskim zawdzięczał własny kapelusz kardynalski. Ten przygotował teren, urobił kolegów, przycisnął papieża, przedstawiając, że trzeba się śpieszyć, aby zdążyć z obleczeniem w tę godność pana d’Arquien, który liczył pod dziewięćdziesiąt lat. Względy, które paraliżowały Ludwika XIV w nadaniu mu tytułu księcia i para — wątpliwe życie, brak statku i powagi — tutaj szczęśliwie nie okazały się przeszkodą, a święcenia duchowne dla takich kardynałów z rekomendacji monarszej nie były wymagane. Z końcem r. 1695, kardynał Forbin de Janson donosi z radością królowi Janowi, że promocja jego teścia jest faktem dokonanym.
Jeżeli kolegium kardynałów łudziło się nadzieją, że ich sędziwy kolega nie będzie miał już czasu pojawić się w Rzymie, zawiedli się. Kiedy, po śmierci króla Jana, królowa-wdowa udała się w r. 1699 z liczną świtą do Rzymu aby osiąść w świętym mieście, towarzyszył jej ojciec, dziewięćdziesięcioletni kardynał d’Arquien, który miał jej tam przyczynić mało zaszczytu a sporo kłopotów.
W istocie, ten papa-kardynał stał się zmorą królowej. I tu miał być figurą śmieszną i pogardzaną, poniżającą swój strój i dostojeństwo. Bufon, żarłok, kobieciarz kręcący się wśród dworek swojej córki, trwoniący pieniądze, wiecznie w długach, wydawał dla fraucymeru ciągłe bale, maskarady, obiadki. Królowa była bezsilna wobec jego wybryków; nie mogła uzy-
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/271
Ta strona została przepisana.