lanteria ani frazes. Dostarczyliśmy już dosyć dowodów — a można by je mnożyć — na to, jak w każdej okoliczności najważniejsze decyzje bohater nasz składał — często in blanco — w ręce ukochanej. W tym momencie świeża królowa — jeszcze nie rozczarowana do swego francuskiego „brata“, Ludwika XIV — była najgorliwszą, popleczniczką, Francji, tym samym popierając zgodę z Turkiem z taką samą pasją, z jaką za kilka lat będzie parła do sojuszu z Austrią i do wojny tureckiej. I jakiekolwiek byłyby konfiguracje europejskie i jakiekolwiek wołania zagrożonego chrześcijaństwa, nie do pomyślenia jest aby Sobieski zdobył się na decyzję, która by nie zyskała aprobaty Marysieńki. Mimo całej żarliwości jaką włożył papież Inocenty XI w organizowanie akcji przeciw Turkom, mimo całego zapału z jakim nasz koronowany kawalerzysta gotów był dosiąść konia, to pewna że wystarczyłoby zmarszczenia jej brwi, aby go z konia zsadzić. I jeżeli, po szeregu lat niezdecydowanej i dość małodusznej gry politycznej, bucha nagle od tronu płomień entuzjazmu, który udziela się całemu krajowi, to dlatego, że w tym płomieniu zestrzeliły się szczęśliwie nakaz polityki, duch religijny, poryw rycerski i życzenia żony.
Odsiecz wiedeńska miewała — okresami — złą, lub dobrą „prasę“. U wielu zyskała naszemu bohaterowi opinię tęgiej szabli a słabej głowy. Niejeden pozytywny historyk ocenił tę wyprawę jako junacki ale bezpłodny gest, uczyniony w chwili, gdy już się rysowały na horyzoncie istotne przyszłe niebezpieczeństwa dla Polski. Pozwolić urastać Prusom, ratować niewdzięczną Austrię, odstępować Moskwie Smoleńsk
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/274
Ta strona została przepisana.