A król nie dość że otworzył szkatuły, ale zdobył się na energię, na jaką, od dawna król w Polsce się nie zdobył. Kiedy dotąd sejmy rwano i rwano bezkarnie, teraz skłopotany ambasador donosi swemu dworowi, że za żadną sumę nie byłby w stanie znaleźć ochotnika do zerwania sejmu, bo król zapowiedział, że siądzie na koń, ogłosi pospolite ruszenie i gardłem będzie karał każdą próbę zerwania. Nie wiedział jeszcze świat, do czego zdolny jest Polak, kiedy mu się uda pogodzić w sercu wołania szabli, chwały, papieża i żony. I może dosiadłszy konia, czuje w tej chwili nasz bohater, że znów się podoba swojej Marysieńce w tym akcie męskości, on co niedawno jeszcze z jakiegoś popasu na jej niby to skromne wdzięczenia się odpisywał, że „czuję to do siebie, że tak dziś kocham jako i pierwszego mego kochania momentu. Nie widzę w Waszmości s. m. jesiennego jeszcze czasu, lubo i ten przechodzi pod czas i piękną wiosnę, ale widzę najśliczniejsze i najwdzięczniejsze lato“... I może znów w tej chwili czuje, że ona jest z niego kontenta, ona która go do rozpaczy przywodziła wiecznym niezadowoleniem.
Czuje to może, ale nie na długo; bo jeszcze nie odsapnie po zwycięstwie wiedeńskim, a już biedny bohater będzie się skarżył z obozu, że „cokolwiek zrobię, wszystko źle!“ I znów będzie tęsknił i pisał do niej, i te listy, przez osobliwą ciasnotę naszej historii literatury nie włączone dotąd do klejnotów naszego piśmiennictwa, pozostaną bodaj że najpozytywniejszą zdobyczą wyprawy wiedeńskiej.
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/290
Ta strona została przepisana.