Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/294

Ta strona została przepisana.

ność i pycha uratowanego władcy, prima aprilis austriackiego sojuszu (nie pomogło antydatowanie traktatu dniem 31 marca!), tragiczne położenie armii polskiej, ogłodzonej, szykanowanej, nękanej przez sojuszników, dziesiątkowanej chorobą... „Jesteśmy teraz tu właśnie jako zapowietrzeni, nikt się tu do nas nie pokaże, a przed potrzebą przecisnąć się było w tak wielkich moich nie można namiotach“ — pisze król Jan z goryczą. Do Wiednia ledwie na parę godzin wpuszczono jego bohaterskiego obrońcę, cesarz Leopold zachował się jak cham, nie odkłonił się nawet królewiczowi, gdy mu go król Jan przedstawiał; zasługę Sobieskiego rozmyślnie starano się zataić, wynosząc i nagradzając Stahremberga. Żołnierz polski, kiedy się odbije bodaj trochę od swoich, ginie zamordowany w bójce lub zdradziecką ręką sojusznika. Od upału ludzie i konie padają. „Wszystka prawie starszyzna pochorowała się na dysenterię, z wojska siła bardzo wraca, którym zabronić niepodobna, bo cale a cale tego niewczasu znieść nie mogą“ tak brzmi relacja króla w cztery dni po zwycięstwie wiedeńskim.
A sam król? Pyszny jest. Ten pięćdziesięciokilkoletni, nadmierną tuszą, obciążony mężczyzna, najwięcej okazuje hartu, równowagi, spokoju. Wszystko znosi; mimo że tak czuły na chwałę, z godnością ignoruje szykany i upokorzenia, nie pozwoli sobie na to aby się obrazić i odjechać, mimo że uprawniałaby go do tego niewdzięczność, mimo że sami Niemcy rozjeżdżają się po trochu do domów. Przybył aby spełnić dzieło i chce je spełnić do końca; zawarłszy sojusz, dotrzyma go bez względu na to jak mu się wypłacą. Rzucając niewdzięczny Wiedeń, puszcza się za nie-