Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/301

Ta strona została przepisana.

pomawia go cierpko (a Bóg widzi, niesłusznie), że on jej listów nie czyta, że jej już nie kocha. I nic dziwnego, po tylu latach, dzieciach itd. Pomyślcie, jemu podobne zarzuty! „Po tak wielkich dowodach miłości mojej, pomawiać mnie czy się godzi, że listów nie czytam! a ja w największych zabawach swoich najmniej ich trzy razy czytam: raz kiedy przyjdą, drugi raz układłszy się, kiedy się uwolnię od spraw publicznych, trzeci kiedy na nie odpisuję. Rachowanie zaś lat pobrania naszego, liczba dzieci, cale nie miała co robić nie tylko w liście ale w myśli. Że czasem nie wiele piszę, och, moja duszo, trzeba było inszym przypisać przyczynom, nie tej którą sobie niewinnie i niesłusznie imaginować raczysz“ — odpowiada Sobieski. I tuż potem troszczy się, że ona za rano wstaje, że sobie gotowa w zdrowiu zaszkodzić. „A co do miłości, osądźmy się, moja duszo, kto w niej bardziej ziębnieje? We mnie, jeśli jej lata już nie grzeją, serce jednak i umysł zawsze ciepły, zawsze gorący i jednostajnie kochający. W ostatku, wszak tak się było rzekło, mon amour, że też to już miał być votre tour, że się od Wci mojej duszy caresses zaczynać miały, a w tej cale nie dotrzymują słowa. Tak tedy, moja pociecho, swoje winy nie składać na kogo innego“... I już, w noc po bitwie wiedeńskiej, gotując się dalej ruszyć za nieprzyjacielem, już umawia z nią spotkanie w Stryju i — zawsze dobry gospodarz i mający głowę do myślenia o wszystkim — dodaje: „gdzie pan Wyszyński niech każe kończyć kominy i stare poprawiać budynki“...
„Lata już nie grzeją“ — pisze Sobieski. Zdaje się, że się spotwarza dobry król. Bo oto wydawcy jego listów co chwila muszą opuszczać zbyt frywolne zwro-