Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/303

Ta strona została przepisana.

miłość, to danie władzy nad sobą wątłej, silnej a wdzięcznej istocie, musiało być potrzebą tej tak męskiej i miękkiej równocześnie natury. Miłe mu było to zrzędzenie i ta troska o niego. Musiała się np. troszczyć Marysieńka, aby się ten zagrożony apopleksją pasjonat nie irytował, gdyż Sobieski odpisuje jej: „Obiecuję też Wci nie gniewać się, tylko w dzień potrzeby na samych Turków“. Miło mu było w tych twardych „potrzebach“, gdy ludzie naokoło padali z ran i chorób jak muchy, odbierać te listy, w których czytał wymówki i sceny zazdrości, że grał po drodze w karty z jakąś piękną panią. Takie plotki! „W karty, jakom wyjechał z Krakowa, nie grałem nad dziesięć razy, z tym o kim się to rozumie, razów ze trzy, i to kiedy nie było innego gracza“...
Bardziej go drażnią plotki i mędrkowania innych owych „konsyliarzy od kwiczołów“. Za dużo było malkontentom w kraju wspaniałej sławy, jakiej nabył Sobieski; dochodziły też wiadomości o fantastycznych łupach, jakie mu przypadły; za czym krewni tych co poginęli „narzekają — pisze Sobieski — że tu swoich potracili nie na usłudze ojczyzny, ale na jakiejści mojej prywacie“. Czego doprawdy od niego chcą? „Chciało się im ligi: jam na to pozwolił. Że ludzie umierają: bo na to się rodzą“. Bo najbardziej Sobieskiego jako starego żołnierza drażnią pretensje o to, że ludzie na wojnie giną. „A cóż też może być cięższego i nieznośniejszego, wyprawić kogoś na wojnę, kazać mu hazardować zdrowie, życie i substancyę, a potem kazać mu odpowiadać kiedy kto umrze albo z konia spadnie i jeszcze kłaść kalumnie na poczciwość czyją i mieszać interes, który że żaden nie jest i nie był, świat to widzi i widzieć będzie“.