ną, za życia i po śmierci. Toteż od wszystkich wcześniejszych i późniejszych panegiryków nie wiem czy nie najrozsądniej będzie wrócić do trzeźwej formuły starego Korzona: „umysł żywy i bystry, ale nie głęboki, filozoficznie i naukowo nie wyćwiczony“.
A te słynne biesiady platońskie w Wilanowie, które nam do wierzenia podają? Te uczone rozmowy, w których się kochał? Mamy na szczęście zwięzłą relację jednej z nich w pamiętnikach lekarza królewskiego, O’Coimora. Opowiada mianowicie O’Connor, jak król, mając przy stole kilku biskupów i tegoż lekarza, wyciąga ich na dysputę, „w której części ciała dusza ma swoje siedlisko“; za czym powstaje na ten temat dyskusja ciągnąca się od trzeciej po południu do siódmej wieczór, przy czym biskupi wykładają naukę wedle Arystotelesa, a król ich „nader dowcipnie opugnuje“. To już, bardziej niż filozofem, trąci szlacheckim gawędziarzem-jowialistą, a jeszcze może bardziej owym królewskim gospodarzem Jaworowa, który mostki na huśtawki przerobił, aby się cieszyć jak goście do wody wpadają. I jeżeli zestawimy ów dykcjonarz wszelkich nauk sprowadzony z Paryża i tę dysputę, czujemy się niezbyt już daleko od przyszłych Nowych Aten księdza Benedykta Chmielowskiego, „czyli akademii wszelkiej sciencii pełnej“. Ku niej szybkim krokiem zmierzała Polska Sobieskiego, poprzedzająca Polskę Sasów. I Sobieski, ten rzekomy czytelnik Kartezjusza i Gassendiego, który może lubił się podroczyć przy winku z biskupami, bez wahania powtarza wiadomości o tym, jak się gdzieś święty obraz pocił i krwawił, wierzy w czary i we wszelkie gusła, w niczym nie odbiegając w tym od psychiki przeciętnego brata-szlachcica.
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/337
Ta strona została przepisana.