pilny widz i obserwator, pozatem Przybyszewszczyzna spłynęła koło niego bez śladu. Brakło może głównego klucza do porozumienia: Wyspiański nie pijał.. Kiedy raz, pamiętam, któryś z „paczki” musił go do picia, mówiąc: „no, niech się pan napije, dla fantazji”, Wyspiański odparł z uśmieszkiem: „ja fantazję mam zawsze, a po wódce mnie głowa boli”.
Przybyszewszczyzna w Nosie wyraża się mnóstwem rysów. Przedewszystkiem pijaństwem. Brać artystyczna pijała zawsze, ale za Przybyszewskiego picie wzniosło się do wyżyn obrządku, misterjum, hasła: „Piję, piję, bo pić muszę”... A tuż potem: „Szopen gdyby żył, toby pił”... Ten „szopenizm”, to też echo Przybyszewskiego, fanatycznego apostoła Szopena. Owo zagadkowe „ram tam tam tam tam”, które w ustach Nosa zastanawiało może czasem którego z czytelników Wesela, to niewąpliwie nic innego, tylko fraza z preludjum A dur Szopena, które Przybyszewski godzinami potrafił grywać w chwili największego napięcia, waląc coraz wścieklej, coraz rozpaczliwiej w klawjaturę. I więcej znalazłoby się cech Przybyszewszczyzny w Nosie: pewne aktorstwo desperacji, owo: „na plan pierwszy wstąpić muszę”, i echa Nadczłowieka: — „Bonaparte, ten miał nos” etc. W ten sposób, tą jedną figurą, Wyspiański otwiera — dla wtajemniczonych — okno na cały dwuletni bujny okres krakowskiego i polskiego życia artystycznego. Nos, ten maruder Przybyszewszczyzny, odcina się od tego całego środowiska tragicznie groteskową plamą.
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marzenie i pysk.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.