wie (była tylko wojskowa); to znów, podżegana przez Jerzego Warchałowskiego, zarzuca sieci na samego prezydenta miasta, aby mu wszczepić trutkę „sztuki stosowanej”. Bo pani Liza jest dyplomatką pierwszej klasy; gdy sobie coś ułoży, nic się jej nie oprze. Osiwiała bardzo wcześnie, pudrowała włosy biało, co dawało jej kształtnej głowie charakter ośmnastowiecznej markizy, z wiecznie młodą figurą, prosto a wytwornie ubrana, miała w życiu ówczesnego Krakowa swoją odrębną fizjognomję, swoją jakby „udzielność”; salon jej był bardzo realną siłą. Równego usposobienia, zawsze pogodna, oddychająca jakimś kojąco działającym optymizmem, nie uznająca przeszkód i trudności, działała ożywczo na wszystkich, którzy się z nią stykali.
Codziennym prawie gościem, zanim choroba zamknęła go w domu, bywał tam Wyspiański, który lubiał rozmawiać z panią Lizą, oczywiście na swój sposób, to znaczy raczej snując własne myśli niż potrzebując ich wymiany. W pełnym szacunku dystansie trzymały się od niego dwie córki domu (trzecia, Lizka, później Edwardowa Leszczyńska, była jeszcze dzieckiem), ale wystarczyło Wyspiańskiemu tego zetknięcia, aby, udorośliwszy trochę te dwa podlotki, wprowadzić je do Wesela.
Obie dziewczyny, wychowane od dziecka w tej przesyconej sztuką inteligencją atmosferze rozpieszczone przez uczącego je religji kochanego kanonika, od którego, przy tej sposobności, nauczyły się pić koniak, palić i grać w bezika, były
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marzenie i pysk.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.