drugą powolną śmierć człowieka, może istotniejszą, bardziej osmucającą od śmierci fizycznej. Tak samo przepadł za mojej pamięci malarz Jan Stanisławski, wieloletni „dyktator” krakowskiego życia artystycznego, przepyszna indywidualność, człowiek którego każde powiedzenie warte było stenogramu. Przepadł ciekawy profil przedwcześnie zmarłego Wojtkiewicza, przepadnie zapewne Jacek Malczewski, Włodzimierz Tetmajer i tylu innych.
A mistrz Wincenty Lutosławski? Czy będzie miał jakiekolwiek pojęcie o tym osobliwym człowieku, ktoś kto będzie znał jego pisma, a nie będzie znał anegdotycznej ich podszewki, np. stacji doświadczalnej dla płodzenia genjuszów założonej w Tunisie, deputacji profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego przyjętej w adamowym stroju, platońskich biesiad w łaźni rzymskiej[1], ślubów czystości składanych
- ↑ Kiedy raz byłem u Włodzimierza Tetmajera w Bronowicach, zjawił się tam Lutosławski. Przybył z Krakowa pieszo, w góralskim stroju i tłómaczył nam, iż uznał ten strój za najwłaściwszy, gdyż każda jego część symbolizuje jakąś cnotę, którą człowiek powinien w sobie wyrobić. Ponieważ się chmurzyło, gospodarz odesłał nas wózkiem; gawędziliśmy w drodze, a na rozstaniu Lutosławski zaprosił mnie abym
skonale pamiętają. Nie obchodzi mnie tu sama ta kwestja; chcę jedynie dać przykład, jak wątpliwe i sporne są najbardziej „murowane” elementy legendy. A, powtarzam, bez tej podszewki życiowego realizmu, wszelka historja jest jedynie bajką dla dzieci.