Potrącone przezemnie zagadnienie[1], czy powinno się mówić Hedda Gabler czy Gablerówna, Cléo de Merodes czy Kleo Merodzianka, wywołało w kołach filologów żywe zainteresowanie. Powiedziano mi mianowicie przez telefon, że jestem błazen. A jednak nie: kwestja prawidłowej odmiany nazwisk żeńskich, zwłaszcza panieńskich, interesowała mnie szczerze od dawna, gdyż my, recenzenci, najwięcej z nią, wręcz codziennie, mamy do czynienia. Swojego czasu, przedstawiłem nawet swoje wątpliwości w tej mierze Poradnikowi językowemu, stojącemu na stanowisku bezwzględnego przymusu odmiany. Kanon (w zasadzie bardzo słuszny) brzmi: nazwisko panieńskie, nawet o obcem brzmieniu (polskie tembardziej), należy bezwarunkowo odmieniać, a tworzy się je dodając do nazwiska ojca końcówkę ówna lub anka, o ile, ze względów estetycznych, ówna nie jest wskazane (po spółgłosce g). Ale zaraz na wstępie trudność: co począć z panną, która nigdy nie miała ojca, a zato ma
- ↑ Flirt z Melpomeną, wieczór III.