i bawidamków, rozpływających się w ekstazie „najnowszej sztuki”. Na pierwszy rzut oka ten kontrast zdumiewa. Co wspólnego z starą krzywdą społeczną może mieć nowa poezja, nowa sztuka, wielbiona jako najszlachetniejszy kwiat duchowej kultury? Jaki związek istnieje między „łaknieniem ziemi, powietrza i chleba” a pragnieniem nowych ideałów artystycznych, a modernizmem? A jednak dla poety łączność ta nietylko istnieje, ale go pali jak żrąca rana, bo posiada on żywą świadomość, że cały ten modernizm z swem przerafinowaniem, nastrojami, nagą duszą, amoralizmem, erotomanją, „nowym dreszczem” i wszelkiemi innemi „absolutami” jest typowym wytworem kapitalistycznej kultury, pasożytniczą rośliną, która wyrosła i zakwitła na krzywdzie i wyzysku tych „zza bramy”. Jest sztuką godną pana, który ją opłaca „trubadurom, stojącym u pańskich, bankierskich bram” — amoralną i cyniczną, bo przeznaczoną dla warstwy, która wyzbyła się moralności przy „robieniu” majątku, przerafinowaną, bo do zmysłów stępiałych mówiącą, wyłączną i tłumem gardzącą, bo cieszyć ma wybrane uszy dystyngowanych — trutniów. To, co jasnem się staje dzisiaj, dostrzega Asnyk w dobie rosnących zachwytów dla „modernizmu”, dostrzega wtedy, gdy najwolniejsi socjalni trębacze piali peany na cześć „młodej sztuki”.