znajdą laurów i uznania do sytości. Polityka żyruje wszystko.
— Słyszą, że powstało nowe wydawnictwo, które podjęło wskrzeszenie Bibljoteki Boya?
— Tak. Urzeczywistnienie tego, co oddawna było mojem marzeniem, mianowicie ujednostajnienie mojej Bibljoteki, wydanie jej na dobrym papierze, w jednym formacie, w tekście starannie przeze mnie zrewidowanym. Że to było mojem pragnieniem, zrozumie pan, jeśli pan sobie uprzytomni warunki, w jakich ta Bibljoteka powstała.
— Warunki?
— No tak. Zacząłem ją wówczas, gdy wyrabiano chleb z trocin, a ubrania z papieru, więc go już nie bardzo starczyło na książki. Mimo że przedtem wyszło już nieco moich przekładów, — Moljer, Rabelais, — nagłówek Bibljoteka Boya pojawił się się pierwszy raz w r. 1916, w Krakowie, na pięciotomowem wydaniu Montaigne‘a.
— I znalazł pan wówczas wydawcę?
— Wydawcę? Właśnie! Sam wydałem. I nietylko to jedno. Blisko pięćdziesiąt tomów musiałem sam wydać w epokach gdy z nikim nie można było gadać o książce. To też robiłem co mogłem, aby uczynić dokoła nich jakiś ruch, wskutek czego do dziś jeszcze uchodzę za „reklamistę”. Ale co to było, w najciemniejszym okresie wojny, wszystkich jej utrapień i braków, kazać ludziom przeczytać kilkadziesiąt tomów arcydzieł!
— A księgarze?
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marzenie i pysk.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.