Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marzenie i pysk.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

ły wyższej. Dziesiątkami wracają prospekty z dopiskiem: „adresat wyjechał, nie zostawiwszy adresu”. Nie znam go, nic o nim nie wiem, ale już moja wyobraźnia (obraźnia, raźnia???) pracuje. Czemu wyjechał, czemu nie zostawił adresu? Nieszczęśliwa miłość? Może. Albo: „Wyjechał do Niemiec”. Czemu do Niemiec, może szpieg, a tu fundusz przeciwszpiegowski skreślają... To znów — zbyt często — koperta nosi lakoniczny napis: „adresat umarł”. Jest coś mimowoli przejmującego w takim dopisku. Zwłaszcza kiedy się takich zejdzie kilka jednego dnia, wydaje się że pomór w kraju, siedzę nad temi kopertami jak Ojciec Zadżumionych, mam uczucie, że połowa abonentów wymarła mi, że tak rzekę, na pniu. („Pniu”... też dziwne słowo. Powtórzcie trzy razy głośno: pniu, pniu, pniu). Ale cóż! Po chwili zadumy, wyciąga się dobry jeszcze prospekt z koperty po nieboszczyku i przekłada się go do innej, już zaadresowanej, która leży pod ręką. Tak niegdyś, na wojence, z zabitego żołnierza ściągało się buty, które wzuwał bosy jego kolega. Życie!
Często, o wiele zbyt często, zdarza się napis: „adresat nieznany”. Nieznany... Jakim cudem on może być nieznany, w miasteczku gdzie znają się wszyscy? Rozumiem, że Boy mógł być „nieznany” w poselstwie paryskiem, ale jak może być nieznany dentysta w Kole? Któż tam będzie znany? Może on wogóle jest gdzieindziej, nie w Kole? Może coś Mosse pobałamucił? I Homerowi zdarza się zdrzemnąć, powiada łacińskie przysłowie.