oddawna, że nasza komisja kodyfikacyjna pracuje nad nowem ustawodawstwem małżeńskiem. Prace te otaczała komisja aż nazbyt głęboką tajemnicą, tak bardzo rzecz wydawała się drażliwa. Szeptano sobie, że podobno nawet prace te są oddawna ukończone; że projekt, — od kilku lat gotowy, — przeszedłszy potrójny filtr redakcji, spoczywa w biurku ministra sprawiedliwości, zagwożdżony tam wpływami czynników, które udaremniają normalny bieg tej ustawy. O treści ustawy również chodziły tylko głuche wieści, ponieważ komisja postanowiła, że ani jeden egzemplarz projektu nie wyjdzie poza jej biuro.
W końcu sytuacja zaczęła być skandaliczna. Można się było słusznie zapytać, kto właściwie w Polsce rządzi? Wreszcie, po kilku latach, komisja kodyfikacyjna zdecydowała się przerwać tę konspirację. W najbliższych dniach[1] główny twórca ustawy małżeńskiej, prof. Lutostański, ma ją przedstawić i skomentować w »stałej delegacji zrzeszeń i instytucyj prawniczych«, poczem — jak słychać — projekt ma być rozesłany odpowiednim czynnikom i skierowany na właściwą drogę.
I znowuż, jak w tylu sprawach, jak wówczas gdy chodziło o nowy kodeks karny, trzeba się dziwić bierności, z jaką społeczeństwo oczekuje, co — bez jego udziału — zdecyduje ktoś o jego losie i w czem potem bezradnie tkwić będą całe pokolenia. Tutaj bierność ta jest jeszcze bardziej uderzająca. Nie
- ↑ Pisane w październiku r. 1931.