zdolnością nadania mu kształtu. Jedną z bardziej »rewolucyjnych« pod względem obyczajowym sztuk, z jakiemi się spotkałem, był utwór napisany przez starego lekarza; zdawałem z niego sprawę w feljetonie p. t. Jadwiga[1]. Obecnie mam w rękach sztukę autora, który pokosztował zawodu nauczycielskiego. Nie wiedząc czy będzie kiedy grana, pozwolę sobie tedy ją tutaj sygnalizować, ponieważ tło jej musi być dla nas szczególnie interesujące, a treść jest bardzo znamienna.
Bohaterem sztuki jest młody nauczyciel gimnazjalny, przyrodnik pełen zapału, wiedzy i talentu. Entuzjasta nauki, wierzący w świetlaną jej rolę w losach przyszłej ludzkości, wszystkie siły oddaje pracy pedagogicznej, na lekcjach i poza lekcjami. Umie obudzić w uczniach ciekawość do nauki, zachęcić ich do czytania, opracowywania referatów. Przeźrocza, epidjaskopy, astrokamery, spektrografy, dzieła Henselinga, Newkomba... Jest z zawodu fizykiem, ale na tych pozaszkolnych pogadankach zachodzi czasem na podwórko profesora geologji. Umie zdumionym chłopcom pokazać, że geologja, to nie martwe »obkuwanie« o skałach i minerałach, ale cudowna powieść o świecie; mówi im o Trzeciorzędzie, o epoce lodowej, o homo neanderthalensis, pithecantropus... Słuchają tego jak czarodziejskiej bajki, garną się do nauki, proszą wciąż o nowe książki.
- ↑ W zbiorze p. t. Słowa cienkie i grube.