dzi mi o scenę „turecczyzny”, w której Fredro smaga drwiną urzędy i tytuły koronne, mając na myśli oczywiście Galicję pod rządem austrjackim. „Jedna z najboleśniejszych kart naszej literatury porozbiorowej” — woła komentator tej sceny.
Czy w istocie aż tak?
Otóż, szczególnym trafem, nikt nie zauważył faktu, że Fredro, który tak smaga w owej scenie austrjackie tytuły, był posiadaczem takiego właśnie tytułu i nader starannie go pielęgnował. Nawet wówczas gdy występował jako pisarz, jako poeta. Mieliśmy i mamy w literaturze naszej kilku hrabiów, i zawsze odkładali hrabstwo na bok kiedy podpisywali się jako autorzy. Fredro nie czyni tego nigdy. „Hrabia Fredro”, ten tytuł zdobi wszystkie wydania jego komedyj dokonane za życia. I ten hrabia, rozpierający się na tytułowej karcie, na czele grona równie uświetnionych prenumeratorów, to niejako plastyczne udokumentowanie tego o czem skądinąd jestem przekonany, że ani owej dość niewinnej sceny w Panu Jowialskim nie można brać zbyt krwawo, ani też nie można ostro przeciwstawiać samego Fredry ówczesnemu szlacheckiemu społeczeństwu, którego był ozdobą i chwałą, które przerastał talentem i cnotami obywatelskiemi, ale z którego wyrósł i w którem zawsze pozostał, dzieląc jego pojęcia a nawet słabostki.
Nie zajmowałbym się tym drobiazgiem, który należy raczej do sfery życia prywatnego; ale, wobec zastraszającej tendencji do „udoskonalania” Fredry, które, poprzez naciągane interpretacje, posuwa się aż do korektur jego tekstu; wobec tego, że publiczność wkońcu nie będzie wiedziała czy ma prawo śmiać się na Fredrze, czy też powinna dumać o klę-
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.