Ta strona została uwierzytelniona.
Skarbkowa nie zdecydowała się na „mezaljans”, na dewaluację? Jak tu nie mieć sentymentu do tytułu, któremu zawdzięcza się szczęście?
Tutaj pozwolę sobie na niedyskretny nawias, który może rzucić jeszcze inne światło na małżeństwo Fredry. Pisząc ten artykuł, przerzucałem Pamiętnik Kaczkowskiego, tak dobrze oddający ówczesną atmosferę. Otóż, mówiąc o latach dziecinnych, opowiada pamiętnikarz swoje stosunki z domem poety. Małego Zygmusia Kaczkowskiego przywiózł ojciec do Lwowa do szkół kiedy miał lat dziewięć — kończył dziesiąty. Było to w r. 1835.
Przed wszystkimi innymi wprowadził mnie ojciec do domu p. Aleksandra Fredry, który wówczas mieszkał przy ulicy Sykstuskiej i gdzie się chował jego syn Oleś, głośny później jako Jan Aleksander w naszej literaturze dramatycznej, tylko o półtora roku młodszy ode mnie, a który w domu uczył się mniejwięcej tych samych przedmiotów szkolnych. Oleś jako dziecko był śliczny, jasny blondynek, z niebieskiemi ciągle uśmiechniętemi oczami, był przytem pełen chłopięcej pustoty, miał pokój osobny, przepełniony zabawkami najrozmaitszego rodzaju, gdzie jednak znajdował się także pult, przy którym jego ojciec stojąc pisywał, bo pomieszkanie to nie było obszerne; w tym pokoju Bóg nie wie jakie kozły wyprawialiśmy z sobą co czwartek, a czasem w niedzielę lub święta, czem oboje rodzice się zawsze niezmiernie bawili...
I dalej jeszcze pisze Kaczkowski o domu Fredry z owych lat:
Pomiędzy latami 1835 a 1838, o których tu mówię, odbywały się u niego co czwartek literackie obiady, do których i nas przypuszczano. Pan Aleksander sadzał nas zawsze obok siebie, Olesia po jednej a mnie po drugiej stronie, i dawał nam objaśnienia o tem, o czem właśnie mówiono...