tem się skończy. Starsze panie, które mogłyby powiedzieć to i owo, już są w grobie. Nie dowiemy się zatem bliższych okoliczności. Jak się to wszystko odbyło, gdzie się chowało dziecko do czasu? A coby było, gdyby i ten wnusio nie był wzruszył starszej pani Jabłonowskiej, baby dumnej snadź jak sam stolnik Horeszko, broniącej się zębami i pazurami przeciw małżeństwu córki? Wystarczyło aby go porwali cyganie, a śliczny mały Jan Oleś byłby się tułał po świecie bez ojca, bez matki, i nawet bez „myszki na łopatce”... No ale wszystko
dobre, co się dobrze kończy, powiada poeta.
Gorszy was to wszystko? Jeszcze raz powtarzam, strzeżmy się patrzeć na rzeczy dawne z dzisiejszej perspektywy. Dziś, uważamy, że nie było w Polsce partji, której związek z Fredrą nie przyniósłby zaszczytu. Ale weźmy, dla ilustracji, inny konflikt rodzinny w tej samej sferze: Komorowskich. O Komorowskich często się mówi w ówczesnych kronikach; bardzo bogaci, hrabiowie, zdawałoby się sam cymes. I oto Gertruda Komorowska — bohaterka Marji Malczewskiego, jeszcze coprawda nie hrabianka, — przypłaciła życiem to, że ośmieliła się wyjść za Potockiego. Tutaj rzecz była mniej krwawa; mimo to, dla starej Jabłonowskiej, która wciąż zerkała ku miljonom Skarbka, Fredro był może czemś w rodzaju gołego poety, w każdym razie nie był partją dla córki. Jeżeli co go ratowało, to ów tytuł hrabiowski, uzyskany szczęśliwie w trakcie owej miłości i owych konkurów.
Toby nam może tłumaczyło, czemu Fredro równocześnie
normalnego urodzenia Jana Aleksandra, replika owa cytuje znane listy Fredry do brata Maksymiljana (z wydania Biegeleisena), oraz urywek z niewydanych wspomnień Zofji z Fredrów Szeptyckiej, która podaje w wątpliwość cytowany ustęp z Pamiętników Kaczkowskiego.