tów. Bo wszystko to znowuż jest z palca wyssane. Sądząc przez analogję z powstawaniem innych sztuk, wielce prawdopodobne jest, że figura pana Jowialskiego, zrodzona ze znajomego Fredrze „staruszka Grzymały” (nie mięszać z Grzymałą-Siedleckim!) również dojrzewała w autorze przez czas dłuższy i że poczęcie jej sięga wstecz, w dobę przedpowstaniową. Ale i bez tego zastrzeżenia niema w całym tekście nic, coby uprawniało do tak karkołomnych wykładów. Przeciwnie, ton całej komedji najwyraźniej sprzeciwia się temu. Jakoż te naukowe fantazje — mimo chwilowego efektu — nie zostały, można powiedzieć, przez nikogo przyjęte; nie liczą wśród fredrologów bodaj ani jednego zwolennika.
Pocóż tedy — spyta ktoś — zajmować się niemi? Zaraz wytłumaczę. Dlatego, że — też paradoks naszych stosunków naukowo-literackich — koncepcje te, nie uznane ale i nie zwalczane zbytnio, zdobyły sobie sui generis monopol. Opanowawszy aparat wydawniczy, rozpierają się one zarówno w wielkiem zbiorowem wydaniu dzieł Fredry (1926) jak we wstępach i przypisach bardzo rozpowszechnionej Bibljoteki Narodowej, co za tem idzie, stały się one dla gminu polonistycznego jedynie obowiązujące. Z nich klepią i powtarzają szkolne wydania i monografje, z nich sporządza się przedruki komedyj; na nich, w razie potrzeby, opierać się będą teatry, reżyserzy i aktorzy, nie przeczuwając, że to są jedynie niepoparte niczem rojenia jednego człowieka. Bo przy cichym układzie niekrytykowania się wzajemnego, jaki utrwalił się w naszem ciele naukowm (patrz rozdział VII-my: Trochę komiczna nauka), przy powszechnej obojętności, jeden zuch może sprawić istne spustoszenie. Na wiarę tych rojeń, zniknie autentyczne zakończenie i humor Męża i żony; niebawem,
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.