stąpił tak czy inaczej. Ale skoro tego wymaga dobro jego dzieł, — pytajmy.
Faktem jest — nie chcę tu dochodzić czemu — że stosunek naszych największych pisarzy do powstania listopadowego sporo przyczynia kłopotu ich egzegetom. Nie mieści im się w głowie, aby kamienna figura, tak pięknie strojąca aleję klęski, mogła nie mieć w każdej chwili i na każde zawołanie wszystkich cnót i wszystkich bohaterstw. Swego czasu, pisząc przedmowę do dzieł Mickiewicza, starałem się uwydatnić dramat, jakim stał się dla Mickiewicza ów moment: oświetliłem to co nazwałem mistyfikacją genjuszu — mimowiedne przesunięcie o wiele lat wstecz narodzin Konrada. Polemizując ze mną w broszurze O bronzach, bronzownikach i bronzoburcy, prof. Pigoń posunął się do następującego zwrotu:
„Szkodliwy nawet wtenczas, jeśliby... skończył się zwycięstwem”...
Czy to jest wytłumaczenie, czy nowa zagadka? Bo mógłby ktoś zapytać, skąd, kiedy i jakiemi drogami wziął się ten krańcowy defetyzm, jak go połączyć z Odą do młodości, mierzącą siły na zamiary, z rewolucyjnym nastrojem filomatów, za który hołd im składa taż sama mickiewiczologja? Wreszcie z późniejszą rewolucyjnością Mickiewicza na emigracji, kiedy poecie żadne szaleństwo dla ojczyzny nie wydawało się zbyt szalonem i kiedy gotów był wysyłać raz po raz emisarjuszów