miotów Anieli, — jużbyście mnie tu dotąd nie widzieli”... I również ta właśnie substytucja tłumaczy może niejaką podwójność Gustawa, dopuszcza tak rozmaitego wykładu zarówno jego charakteru, jak przyszłych jego horoskopów. Mamy tu niejako dwóch — mają sztuki stopionych na chwilę w jedno — ale niewątpliwie dwóch Gustawów. Jeden, to ten Gucio, który po roku znudzi się może Anielą, jak tego się obawia — i zapewne słusznie — Brückner; drugi, to ów Gustaw, za którego prawość i stałość ręczy nam sam Fredro, a ręczy własną swą osobą, ręczy prawdą swojej miłości, która miała przetrwać wszystkie próby i miała dlań być, przez pół wieku niemal, całą poezją jego życia. Ale to jest niewątpiwie nad stan owego Gucia, który — nie był poetą ani nie był Fredrą. I dlatego, po dojrzałym namyśle, nie byłbym zbyt spokojny o szczęście panny Anieli Dobrójskiej, kiedy w przyszłem jej pożyciu zabraknie tego substytuta.
Prowadząc te obrachunki, wcześniej czy później trzeba mi się było natknąć na imię Moljera. Polski Molier, tak zdawiendawna nazywano Fredrę; Fredro — Moljer, — każdy szanujący się fredrolog jakoś się ustosunkowywał do tej paraleli. Otóż, uderzyła mnie jedna rzecz: szczególnie zła znajomość Moljera w naszej polonistyce. Tak się złożyło, iż, mogę powiedzieć, znam Moljera dobrze; jako tłumacz i nietylko jako tłumacz. I, kiedy czytam sądy naszych fredrologów o Moljerze, mimowoli trzeba mi raz po raz spytać w myśli: „o kim oni właściwie mówią?”.