Pytajnik ten przybiera oczywiście rozmaitą barwę, zależnie od tego kto mówi. Kiedy np. Pol, w głośnym swoim artykule o Fredrze, powiada po Zemście, iż nie sądzi „aby jej autor miał znowu do salonów powrócić, bo i Moljer wyczerpał się wkońcu”, można się uśmiechnąć; niema powodu, aby autor Benedykta Winnickiego nie miał mówić głupstw o Moljerze. Gorzej jest, kiedy Chmielowski, pisząc o stylu Zabłockiego, powiada, że „taksamo jak w moljerowskich komedjach, rzadko on bywa charakterystyczny, t. j. zastosowany do różnicy położenia towarzyskiego i stopnia wykształcenia”... Wobec niesłychanego wprost bogactwa stylów, wysłowień, gwar i odcieni u Moljera, nastręcza się pytanie, czy zacny Chmielowski znał wogóle autentycznego Moljera, lub czy (co prawdopodobniejsze) znał go jedynie z drugiej ręki? Tak, szukając źródła wielu nieporozumień, doszedłem do przekonania, iż, aby je wyjaśnić, trzeba zacząć od najkrótszego bodaj zobrazowania dziejów Moljera w Polsce.
Komedje Moljera przybyły do Polski w drugiej połowie XVIII w. Moljer liczył już setkę lat, był już czemś z innej epoki, nawet we Francji; w Polsce teatr jego był tem bardziej — pod względem obyczajowym — abstrakcją. Objawił się, rzecz prosta, ogółowi nie w oryginale, ale w spolszczeniach. Przekłady Urszuli Radziwiłłowej, potem Bohomolca... Ale, mówiąc „przekłady”, pamiętajmy jak wówczas przekłady rozumiano: były to naogół naiwne przeróbki czy lokalizacje, przyczem Radziwiłłowa przerabia prozę Moljera na wiersz, a Bohomolec, mając na celu teatry studenckie, przerabia role kobiece na męskie.
Obok tych „tłumaczy” nie brakło naśladowców, z pierwszej i z drugiej ręki. Inwentaryzuje ich sumienny Kielski
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.