Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

teatru były u nas tak jakby nieznane. Stworzono sobie kukłę, którą nazwano Moljer, i na niej uprawiano wszystkie uczone demonstracje i dedukcje. Zabobon ten, przekazywany tradycyjnie (podczas gdy we Francji bogata literatura moljerowska właśnie w owej epoce wydobyła prawdziwą fizjognomję poety i pogłębiła nieskończenie jego pojmowanie), zaciążył nad naszym stosunkiem do Moljera. I ciąży do dziś.
Rzecz szczególna; nawet ci, co niewątpliwie znają — nawet dokładnie — autentycznego Moljera, mówią o nim niekiedy tak jakby ulegali tym zastarzałym sugestjom; jakby im owa mityczna „komedja moljerowska” przesłaniała samego Moljera. Nawet z Kielskim, autorem cytowanej poprzednio pracy o Moljerze, z której inni często tylko pobożnie przepisują, razporaz miałbym ochotę się spierać. Mówi np., że „Moljer daje typy najogólniejsze, odnoszące się do wszystkich czasów”... Zapewne, ale jedynie siłą genjuszu. Bo zarazem daje Moljer pełny obraz swego społeczeństwa, swojej epoki. Weźmy Mizantropa, tę najbardziej „klasyczną” komedję: przecież to nie jest żaden ogólnik (zmylić mogłyby tu kogo chyba ogólnikowe imiona), to jest wierny salon modnisi XVII wieku. Celimena, Akast, Klitander, Oront, Arsinoe — można określić odcień stanowiska każdej z tych osób. Ileż tam realjów, znamiennych dla środowiska! Tak samo niepodobna się zgodzić z twierdzeniem, że „Moljer usuwa wszystkie przypadłości zależne od miejsca lub czasu, lub nie zostające w bezpośrednim związku z zasadniczą wadą”, że np. „Świętoszek jest par excellence świętoszkiem, niczem więcej”. Ależ nie: jest i karjerowiczem, i kryminalistą („znany łotr, co już dawno winien był dać szyję”), i uwodzicielem, i ryzykantem stawiającym dla kaprysu zmysłów na kartę rezultat swojej dłu-