Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

krzyknąć — a Pocieszne wykwintnisie, a Uczone białogłowy, a dwaj nieśmiertelni literaci w tejże sztuce, a całe grupy pedantów, lekarzy, nudziarzy, manjaków (Natręty), fircyków (Akast i Klitander w Mizantropie), filozofów, pokazanych parami lub po kilku! Gdzież ta jednotypowość! Wprost przeciwnie; wciąż mamy u Moljera do czynienia z wielotypowością i jak mistrzowsko używaną!
Toż samo, kiedy czytałem jedyną monografję fredrowską jaką posiadamy (1917). Prof. Chrzanowski wspomina w swojem dziele Moljera ze sto razy, ale najczęściej opacznie. Bo jakże się zgodzić z autorem, kiedy, przeciwstawiając Fredrę Moljerowi, znów powtarza, że „śmieszność płynącą z tej lub owej cechy charakteru uplastycznia Moljer w jednym tylko typie: w Skąpcu jest tylko jeden skąpiec, w Świętoszku jeden tylko świętoszek”... Jeden świętoszek? Ależ jest ich całe gniazdo; jeden nie byłby niczem groźnem: toteż rozmyślnie pokazał Moljer świętoszka we wszystkich odmianach i w całej solidarności gatunku: jest Tartufe, jest pani Pernelle, jest pan Zgoda, jest wreszcie, — chociaż nie pokazany na scenie, ale dobrze nam znajomy — służący Wawrzyniec, i są nawet Dafne i Oranta, których portrety z umysłu daje Moljer ustami Doryny. Jest wreszcie Orgon, który nie jest obłudnikiem ani szalbierzem (francuski tytuł sztuki brzmi L’imposteur), ale jest przecież — z łaski Tartufe’a — niewątpliwym świętoszkiem. W tem genjusz Moljera: skąpcem jest się w pojedynkę, ale świętoszkostwo, to sprawa całej konfraternji, i w całą też konfraternię Moljer godził. A w innych komedjach? Znowuż powtarzać trzeba: a Uczone białogłowy, a Vadius i Trissotin! I tutaj znowuż zbyt dobrze znany Skąpiec przesłonił wszystko inne, znane o wiele mniej