dobrze. Ba, prof. Chrzanowski, sarmata snadź do szpiku kości, w swojem niewyczuciu czy złej znajomości Moljera wywyższa Zabłockiego, podnosząc, że „Guronos i Żegota w Sarmatyzmie posiadają jednak własną indywidualność, czego nie można powiedzieć o podobnych do siebie jak dwie krople wody Magdusi i Kasi Moljera, ani nawet o jego Filamincie, Armandzie i Belinie". To zgroza czytać takie rzeczy! Jak można nie dostrzec indywidualności tak po mistrzowsku zróżniczkowanych i tak głęboko odmiennych charakterów jak Filaminta, Armanda i Beliza! (Nie Belina: Beliza nie jest Beliną, jak znowuż Belina z Chorego z urojenia nie jest starą babą, ale raczej młodą macochą). I jeszcze czytamy w tem dziele (z którego będą znów przepisywały pokolenia polonistów), że Moljer jakoby uwydatnia jedną tylko cechę charakteru. „Takie typy tworzył Moljer, — pisze Chrzanowski, — a tworzyć je zalecała i teorja, która przyszła do nas z Francji; spotykamy się z nią już w r. 1766 na łamach Monitora: Kto łakomego w komedją wprowadza, powinien tak jego przyrodzenie opisać, żeby wszystkie mowy i postępki jego tchnęły łakomstwem; przeciwnie łaskawego lub miłosiernego człowieka wszystkie postępki powinny być pełne miłosierdzia i łaskawości...”
Bardzo charakterystyczny cytat, potwierdzający jeszcze po raz setny to, że u nas pojęcie jakichś moljeroidów przesłania fizjognomję prawdziwego Moljera. Bo faktem jest, że na sto lat przed tą formułą, Moljer walczył właśnie... o coś wręcz przeciwnego; że właśnie przełamał ten szablon w pierwszej swojej wielkiej komedji, w Szkole żon, z czego mu robiono zarzuty (uczynność Arnolfa wobec Horacego), i że Moljer odpowiada na nie w Krytyce Szkoły Żon, tłumacząc
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.