Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

aby, zmieniwszy się w namiętność, przywieść go do możliwości wszystkich kompromisów. Przeciwnie: siła genjalnych skrótów moljerowskich jest taka, że wręcz nieraz mamy wrażenie, iż pomiędzy rankiem a wieczorem owej słynnej „jedności czasu” upływa cały duży kawał ludzkiego życia. Jakież próby przechodzi Alcest (Mizantrop) między pierwszym a ostatnim aktem, jak w miarę akcji urasta i jakże innym wydaje się nam człowiekiem z końcem a z początkiem sztuki! A Don Juan, szałaput bez sumienia w pierwszym akcie, który, wpół przez rozpustę duchową a wpół z wyrachowania, czyni się nabożnisiem i świętoszkiem w przedostatnim, — czyż to nie jest skrót niemal wieloletniej karjery?
Wszystko to jest jasne jak słońce — jak wspaniałe słońce moljerowskiej twórczości, ale, aby to widzieć, trzeba czytać Moljera a nie szukać w nim jedynie cytatów i argumentów na potwierdzenie przyjętych zgóry i rdzewiejących z pokolenia w pokolenie sądów. Chciałem tu wskazać pokrótce etjologję czy biologję tych sądów. Trudno mi przedłużać te wywody, ale proszę mi wierzyć na słowo, że mógłbym tak oświetlić spory krąg naszej nauki, z tym samym — co do Moljera — rezultatem. „Nikt mnie nie zna!” — mógłby wykrzyknąć Moljer, niby ów Kasper we fredrowskiej komedji. A najgorsze już jest — bo i to bywa — kiedy się w to wmiesza ambicja narodowa; wówczas wyciąga się najpokątniejszego Moljera i zestawia się — poprzez dwieście lat oddalenia — z najlepszym Fredrą (np. Księżniczka Elidy a... Śluby panieńskie), albo też się Moljera pomniejsza i spłaszcza, aby zapewnić w ten sposób rodakowi tanie a niepotrzebne zwycięstwa. Tak jakby Fredro niedość istniał sam