nych rodzinnych układów. Istotnie, w tem świetle, trudne do przyjęcia jest, aby Geldhab mógł być Żydem; ale co myśleć wogóle o tej serdecznej przyjaźni starego szlachcica z figurą tak oczywiście kryminalną i łajdacką, jaką odsłania nam autor w Gelhabie?
Fredro napewno o tem nie pomyślał; i ja, jeżeli notuję te rysy, to nie dlatego aby dokuczyć majorowi, Lubomirowi, ani, broń Boże, Fredrze; ale dlatego, że wydają mi się dość znamiennym przykładem owego daltonizmu moralnego, którego tyle przykładów można odszukać i w naszych dzisiejszych komedjach. Okazuje się, że ten symptom ma arcypolski i szlachecki rodowód i bardzo czcigodne tradycje[1].
Wśród tego wszystkiego, długi czas pozostałem niewinny jak zwierzęta w Raju: nie ukąsiłem owocu z drzewa świadomości; nie wiedziałem, co to „naukowe podejście“ do Fredry. Realizowałem też, bez szczególnych intencyj zresztą, ten ideał, który przyświeca — w teorji — niektórym badaczom literatury. „Nic nas nie obchodzi człowiek i jego przygody, — powiadają tacy puryści, — obchodzi nas tylko dzieło“. Jeżeli gdzie, to — zdawałoby się — wobec Fredry koncepcja taka powinnaby być usprawiedliwiona: czyż te rozkoszne komedje nie mówią same za siebie, czyż autor nie dał w nich wszystkiego bez reszty, czyż potrzebujemy zaglądać za ich kulisy? A jednak okazuje się, że nawet tak objektywna, tak przejrzysta twórczość może się okazać splotem zagadek, o których rozwiązanie trzeba pytać — często napróżno — samego autora.
Pierwszem mojem zetknięciem z fredrologją było, kiedy przed premierą Pana Jowialskiego zapoznałem się z ożyw-
- ↑ Por. mój szkic p. t. Robak wojskowy i cywilny. Wiadomości Literackie № 563.