Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

ośmieszając swoich lekarzy-scholastyków, torował drogę przemianie nauki, walczył o medycynę nowoczesną, np. o teorję krążenia krwi, która była wówczas herezją; — Fredro natomiast, wprowadzając doktora Fulgencjusza w Dyliżansie, nie walczy o nic, daje poprostu setną odbitkę tradycyjnie komicznej figury. Moljer, wyszydzając zazdrość i tyranję męską, współdziała z potężnym ruchem feministycznym swojej epoki, przygotowuje doniosłą przemianę obyczajów; Fredro, bawiąc się kosztem zazdrosnego Orgona, powtarza odwieczny żarcik bez konsekwencyj. Do czegóż mogą tu doprowadzić drobiazgowe zestawienia scen?
Zaznaczmy, że wszystkie te seminaryjne analogje, w rodzaju szkolarskich porównań Grażyny z Aldoną, które mogłyby się zdawać daremnem ale niewinnem psuciem papieru, są tutaj, wprost przeciwnie, szczególnie szkodliwe i niebezpieczne. Sprowadzają one przemocą Fredrę na teren Moljera; zmuszają go do współzawodnictwa, w którem Fredro musi przegrać, podczas gdy on ma królestwo własne, królestwo uroczej fantazji poetyckiej w śmiechu, — w którem nie lęka się nikogo, gdzie jest sam dla siebie, bez rywala. Fałszuje się ducha Fredry, a nawet, jak wskazałem, i tekst, poto aby z niego robić gwałtem „polskiego Moljera”, którym nie jest i nie będzie, będąc — polskim Fredrą. A zaraz wykażę do jakich wybryków szowinizmu dochodzi ta nasza historja literatury, którą pozwalam sobie nazwać polonistyką od pana Zagłoby, jako że głównym jej „naukowym” celem jest wykazywanie, iż „polską nację Pan Bóg w miłosierdziu swojem osobliwie nad inne przyozdobił”.

*