Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

przeróbkach. Skąpca można grać w bylejakim przekładzie; cóż zostanie z Dożywocia bez jego cudownego upojenia słowem? Jest w sztuce Fredry jakiś delikatny zapach, który się ulatnia. Można grać od biedy Świętoszka nawet prozą, ale niech kto spróbuje przełożyć Zemstę! Można znaleźć odpowiednik dla wszystkich sławnych powiedzeń Moljera, ale któż zdoła przenieść w obcy język cudowną w swojej nibyto rubasznej finezji muzykę jakiegoś fredrowskiego: „Co skłoniło Podstolinę, — wdówkę tantną, wdówkę gładką”... To jest bardzo pozytywny sprawdzian, że sama esencja komedji Fredry tkwi całkiem w czem innem niż istota komedji Moljera i że wszelkie próby mierzenia tych dwu pisarzy wspólnym łokciem paralel estetycznych są zasadniczą omyłką. Jasne powiedzenie sobie tego oszczędziłoby wielu nieporozumień i wielu niezbyt ładnych chwytów.
Bo oto co mnie uderza w naszej literaturze fredrowskiej: jakieś obłudne podgryzanie się pod Moljera, wytrwałe próby — wśród ciągłych, oczywiście, reweransów — obniżania go, do czego licha znajomość Moljera dość wydatnie pomaga. Bez zaznaczenia że dziedziny obu tych pisarzy są różne, że porównywania ich są czcze, że Moljer na swoim terenie nieskończenie przewyższa Fredrę (o ile ma się ten nietakt, aby tam Fredrę niepotrzebnie ściągać), tak jak znów Fredro na swoim jest bez rywala, uprawia się dość pocieszne „półgębkowe” wywyższanie Fredry ponad Moljera, to przy pomocy kryterjów technicznych (co, jak pozwoliłem sobie zauważyć, jest absurdem), to znów etycznych, ale opartych na etyce, dziwnego, zaiste, nabożeństwa!
„Akcję tę umie Fredro przeprowadzić z talentem scenicznym, na którym widocznie zbywało Moljerowi, skut-