szemu poecie. I czy nie lepiej byłoby poprostu powiedzieć, że Fredro jest nam szczególnie miły i bliski i drogi, niż dopuszczać, aby to szlachetne wino godziwej miłości do Fredry kwaśniało w jakiś ocet pseudo-naukowo-porównawczy, którym napawa się Moljera?
Dlaczego tę robotę nazywam „podkopywaniem się”? Bo temu wszystkiemu brak jest lojalnej konkluzji. Wszyscy nasi fredrologowie, mimo niewielkiej sympatji do Moljera, godzą się, że to jest jeden z największych genjuszów świata. Otóż, wyobraźmy sobie, coby powiedział na to cudzoziemiec. „Jakto, wykrzyknąłby, — więc wy macie pisarza, który tego olbrzyma Moljera niemal pod każdym względem (jak powiadacie) przewyższa, a conajmniej mu dorównywa, i taki sobie siedzi u was za piecem i nikt go nie zna i nawet nie próbujecie pokazać go światu, i powiadacie, że to jest zupełnie niemożliwe? Coś tu jest nie w porządku”. Cudzoziemiec — (a może i nie cudzoziemiec, np. młody a myślący Polak) — pokręciłby głową i wzruszyłby ramionami. Bo istotnie rzecz jest niezrozumiała, przez to, że jest fałszywie postawiona. Jeżeli się dowodzi wyższości Fredry nad Moljerem, lub jego równowartości, jeżeli się ich mierzy temi samemi kategorjami — wówczas siedzenie Fredry za piecem jest anomalją niedopojęcia i słusznie budzącą nieufność. Jeżeli się natomiast zrozumie jego głęboką i zupełną inność, wówczas można nawet z pewną dumą i satysfakcją myśleć, że my mamy sobie takiego wspaniałego Fredrę, który jest dla nas, i tylko dla nas. Niekoniecznie człowiek musi chcieć się dzielić tem co bardzo kocha.
Przejdźmy wreszcie do objawów, w których ta „polonistyka od pana Zagłoby” przekracza miarę przysłowiowej
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.