wydać drukiem, a gdzie, w obliczu najwyżej urodzonej publiczności, w XVII w., ten wędrowny niedawno komedjant, zawisły od łaski dworu, grzmi temi słowami do swego audytorjum: „Dowiedz się, że szlachcic, który żyje niegodnie, jest istnem monstrum w przyrodzie; że cnota jest pierwszym tytułem szlachectwa. Co do mnie, mniej zważam na nazwisko, niż na czyny; więcej wart dla mnie syn tragarza, będący uczciwym człowiekiem, niż syn monarchy, któryby żył tak jak ty”.
Moljer przezornie wkłada te słowa w usta staremu ojcu don Juana, ale nie zmniejsza to ich szlachetnej odwagi. W tem świetle zrozumiała stanie się anegdota o magnacie, który, nibyto ściskając Moljera, rozorał mu twarz brylantowemi guzami. Powiedzieć, że ideał życia był Moljerowi obcy, jest śmieszne: a co do sposobów, jakiemi o ten ideał walczył — te trzeba zostawić jego wyborowi. A „dobro innych”? Przytoczę tu tylko te dwa wiersze: „Nie pragnę życia młodych zatruwać goryczą — która sprawia, że dzieci dni swych ojców liczą“ — słowa, w których mieści się najdonioślejszy program przebudowy ówczesnego życia rodzinnego!
Wszystkie te podkopy prof. Kucharskiego mają, oczywiście, na celu gloryfikację Fredry i... usunięcie mu z drogi urojonego rywala. Ale jakże niezręcznego ma Fredro adwokata w naszym profesorze. Przeciwstawiając Moljerowi świat fredrowski, rekapitulując Geldhaba, Męża i żonę i Cudzoziemczyznę, zauważa prof. Kucharski, że „wszędzie tam występują ludzie zakrojeni na dużą miarę — dusza ich jest światem psychicznie rozrosłym i rozległym”. Uśmiechamy się mimowoli: rozległy psychicznie świat Radosta, Astolfa i Zofji z Cudzoziemczyzny! Ale okazuje się, że, obszedłszy
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.