Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

go stosunku, od dawnego lekceważenia i niezrozumienia, aż do powszechnej apoteozy. Na apoteozę pisałbym się z całego serca, ale nie pojmuję, czemu ma się ona tak często odbywać kosztem zdrowego sensu, rzetelności krytycznej i prawdy? Czyż Fredro, taki jak jest, nie jest wart miłości i podziwu; czyż trzeba go aż tak zniekształcać? Do czego doprowadzono tę sztukę, starałem się pokazać na licznych przykładach, z których ostatnim była demagogja antymoljerowska naszych fredrologów oraz kapitan Barski z Dwóch blizn jako rzekomy szczytowy wyraz ideału. Ale to nas wiedzie do nowego rozdziału: fredrowscy wojskowi, fredrowscy ułani. Boże, co się tu nafantazjowano!
Udajmy się prosto do centrali, do pism p. Grzymały-Siedleckiego. Co się ten nabrząka szabelką, co się naprzytupuje, najczęściej — jak już wskazywałem — nie w takt! Chcąc np. najpowabniej przedstawić beztroskę ułańską Fredry, powiada nam Grzymała z filuternem rozrzewnieniem, że młody Fredro, będąc w Lublinie drugim raporterem przy sądzie wojennym, „więcej niż aktami i werdyktami zajmował się pono zabawą z panienkami w ciuciubabkę”... Jeżeli zważymy, że to był prawdziwy sąd wojenny, w którym naprawdę wieszano (sam Fredro opowiada nam w Trzy po trzy taką egzekucję), doprawdy filuterność Grzymały wydaje się nam w tym wypadku nie tęgo ulokowana, a ciuciubabka z zaniedbaniem aktów nie rozrzewnia nas w tym samym stopniu co jego. Oczywiście nie do Fredry miejmy o to pretensje.
Ale czytajmy dalej, w tej samej przedmowie do Trzy po trzy, hymn Grzymały na cześć fredrowskiego ułana:

Napróżnobyście szukali, nie znajdziecie wśród nich ani jednego, od któregoby się nie robiło jaśniej gdy wejdzie na scenę... Starszy