inżynierem kolei lwowsko-czerniowickiej: już wówczas pojawiał się w literaturze „szlachetny inżynier”. Ale nie; Fredro snać potrzebował, w tym testamencie swojej twórczości, rozgrzać sobie serce brzękiem szabli i rżeniem konika.
Przez chwilę dopuszczałem koncepcję, że Fredro, pisząc tę komedję dla sobie, nie do druku i nie dla sceny, wyzwala się od dławiącej rzeczywistości, że sobie staruszek stwarza jakąś fikcyjną Polskę wolną od zaborców, z polskiem wojskiem, z polskim ministrem wojny. Ale, po chwili zastanowienia, uznałem, że takie tłumaczenie nie wytrzymywałoby krytyki. Fredro jest za wielkim realistą: pocóżby tak dokładnie oznaczał czas i miejsce, pocóżby usadowił rzecz właśnie w Galicji, gdzie wogóle nigdy polskiego wojska nie było? Nie, trzeba to brać poprostu tak jak jest i pogodzić się z tem, że swoją Ostatnią wolą zamknął autor galerję fredrowskich ułanów porucznikiem austrjackim.
Dziś po naszej fredrologicznej licytacji na polskość, polskość, polskość, — po tak wytrwałem uciekaniu od tekstu we frazes, wydaje się to trudne do pojęcia. Zrozumialsze wyda się to na tle epoki. Lata owe, to był miodowy miesiąc galicyjskiej szlachty z Habsburgami, kiedy, szczerze pojednana z tronem, uradowana że ma swego monarchę, galicyjska „konserwa” powtarzała: „Przy tobie stoimy i stać chcemy”. Zdaje się że Fredro podzielał te nastroje; przypadkowo mamy z najlepszego źródła dość naiwny, ale tem cenniejszy ich dokument. Są to wspomnienia (Niegdyś) rodzonej wnuczki Fredry, która powiada, że w owym czasie dziadek zajmował się żywo polityką, polityka była ulubionym tematem jego rozmów.
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.