ułani, którzy zresztą występowali na scenie nietyle jako obrońcy ojczyzny ile jako konkurenci do posażnych panien, to byli przedewszystkiem panicze. Ów mundur polski, jaki nosili amanci fredrowscy, nie miał jeszcze owej patyny sentymentów, jakiej nabrał z upływem lat, przez oddalenie, przez tęsknotę, przez działanie legendy. To był mundur raczej młodego szlachcica niż polskiego żołnierza, czego najlepszym dowodem jest, że przynależność państwowa munduru zmienia się czasem w komedji fredrowskiej, a nie zmienia się nic istotnego w charakterystyce tego który mundur nosi — dopóki mundur jest ułański.
Inna rzecz, że ów ułan (czy huzar, o to mniejsza), jaki się zjawia w tej ostatniej komedji Fredry, ma w sobie bądźcobądź coś niesamowitego. To jakieś upiory straszą! Ów pan Stanisław Zielski, gracz, hulaka, utracjusz, a najporządniejszy człowiek w rodzinie, jest jakby nawrotem do dawnych fredrowskich birbantów, gdy znowuż kawalerzysta podaje tu poprzez wiele dziesiątków lat rękę kawalerzyście napoleońskiemu. Czy mamy biadać, że, zapatrzonym w lśniące końskie zady oczom poety, umknął się potrosze cały świat Polski pieszej, na którą zawsze patrzył bez sympatji i bez zrozumienia? Ani trochę! Wciąż powtarzam: kochajmy Fredrę takim jakim jest, bo to jest, ostatecznie, najlepszy sposób brania pisarza. Kult pisarza powinien się wspierać na rzetelnym fundamencie; inaczej, skoro fundament zacznie się kruszyć, i z kultem może być krucho. Za wiele, powiedzmy sobie, za wiele się dokoła Fredry nałgało! A co do jego ułanów, zdaje mi się, że dostatecznie wykazałem, iż jeden tylko z fredrowskich wojskowych godzien jest być patronem fredrologji pewnego typu: — Papkin.
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.