szlachetnego ognia, przyjemność jaką odczuwamy wyraża się w jednej, może niezbyt poprawnej formule: „Cóż za folblut!” Ale też jakich rzadkich krzyżowań, co za jedynego w dziejach naszej sceny i tak bardzo polskiego rodowodu trzeba było, aby wydać ten pyszny egzemplarz!
W roli Anieli, jednej z najtrudniejszych jakie istnieją, debiutowała p. Kossocka. Trudno powiedzieć coś o samej roli, której wszystkie odcienie utonęły w jednej wielkiej „tremie”; mimo to, debiut był sympatyczny, akcenty zaś liryzmu, wydarte magnetyzmem męzkiej dłoni, były doprawdy ładne i ujmujące. Gorzej wypadły pierwsze akty, gdzie owo wzięcie strwożonej ptaszyny kłóciło się raz po raz z sytuacjami i tekstem.
Klara p. Morskiej, grana śmiało i ż życiem, grzeszyła nieco tonem: Klara, to nie szczwana subretka dawnej komedji, ale skromnie wychowana panna, a przytem, w gruncie, większa jeszcze gąska od Anieli. Albina poprawnie ale smutno grał p. Białkowski w utartym stylu.
A propos tego stylu; nieraz dumałem nad rolą Albina, na którą krytyka literacka wyrzeka że jest sztuczna i mdła, i zastanawiałem się, czy — jak się czasem dzieje w teatrze — nie zanadto dosłownie grający go aktorzy biorą parodystyczne określenia innych mówiących o nim osób („Chodzi, łazi cień Albina”...). Wskutek tego, istotnie Albin, w trupio-bladej masce, chodzi po scenie jak jakiś wskrzeszony Piotrowin czy Łazarz, utrudniając nam wiarę w ową miłość tkwiącą na dnie w przekornem serduszku panny Klary. Wszak ten hreczkosiej i sąsiad pani Dobrójskiej mógł się sentymentalnie kochać, a mieć zdrową cerę, nawet być opalony; mógł być przystojnym i dzielnym pozatem mężczyzną; a nawet ten kontrast
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/206
Ta strona została skorygowana.