Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/220

Ta strona została skorygowana.

winności, kłamie jak z nut. Kłamie przed matką, ukrywając swoją znajomość z porucznikiem, dość daleko posuniętą. Kłamie przed majorem, udając szczerą skłonność i kokietując starego wiarusa swą biernością, byle zyskać na czasie. Wszystkie drogi są dla niej dobre, z wyjątkiem prostej. Woli poświęcić swoją miłość, skłamać przed ołtarzem, niż zdobyć się na odwagę oporu. A porucznik? Kocha Zofję, ale tak dalece ma poczucie że na tym świecie człowiek bez pieniędzy jest niczem, że nawet na myśl nie przychodzi mu że mógłby walczyć o swą miłość, że wreszcie mógłby się zwierzyć z niej majorowi, któremu życie ocalił, który go kocha jak syna!
Jeżeli to jest życie „nieskomplikowane”, niechże je gęś kopnie! Mnie się ono wydaje djabelnie skomplikowane. I ani rusz nie umiem pojąć, na czem polega jego „pogoda”, jego wyższość nad dzisiejszem okrzyczanem życiem. Niema się na co oburzać; takie były obyczaje; ale rozczulać się, ale wzdychać do tego?
Powie mi ktoś, że wszystko to, to jest konwencja teatralna, że te rysy obyczajowe są poprostu tradycyjne i przejęte ze starej komedji, że stanowią one wątek wszystkich utworów Moliera. Zgoda. Bo też ta forma życia rodzinnego, jaką widzimy u Moliera, istniała nietylko na scenie, ale w życiu. Pod tym względem komedja była wiernem jego odbiciem. Toż samo za Fredry. Ten stosunek dzieci do rodziców, te pojęcia i obyczaje, były czemś zupełnie potocznem; wystarczy wziąć do ręki pierwsze z brzegu współczesne pamiętniki. To są rysy wspólne i zupełnie naturalne w epokach, gdy wszystko wspierało się na posiadaniu.
Chodzi o co innego. Francja kocha i wielbi Moliera. Ale