bliczność nasza coraz bardziej będzie wrastać w serdeczny kult Fredry.
Taki już lot duchów lotności i swobody, że stają się z czasem żerem pedantów; niechże choć teatr, to „cygańskie dziecię” zostanie wolny od tej szarańczy. Szczęściem, w teatrze, wszystkie te nazbyt głębokie dociekania spływają zwykle po aktorze bez śladu; kiedy rasowy Gucio wpadnie przez okno na scenę, gra jak mu serce dyktuje, zapominając doszczętnie o przypuszczalnym stosunku Gucia do nocy listodadowej i tym podobnych doniosłych zagadnieniach. Takim Gustawem jest Jerzy Leszczyński; daje owo skojarzenie pustoty i uczucia, wykwintu i tężyzny, refleksji i ognia, jakie jest w tej roli. I budzi potrosze przedsmak tych wątpliwości o los panny Anieli, jakim dałem wyraz na wstępie. To Gucio z jednej sztuki, machnięty z nieporównaną werwą oraz ową maestrją w podaniu każdej frazy, która wywołuje raz po raz oklaski i niemal kazałaby się domagać bisów. Wyznaję, że nie miałbym nic przeciw temu zwyczajowi, i dzień, w którym przedstawienie komedji Fredry przeciągnęłoby się o dwie godziny z powodu bisów, byłby pięknym dniem dla teatru.
Czyż trzeba dodawać, że Frenkiel nosi na sobie surdut i rolę Radosta jakby się w nich urodził?
Trzecia w tercecie była p. Pichor Śliwicka, najlepsza chyba p. Dobrójska jaką pamiętam. Przedewszystkiem była matką Anieli, gdy zwykle na scenie utarło się pokazywać jej babkę; miała dobroć, takt, spokój i coś niesłychanie zharmonizowanego z ramą tego wiejskiego dworu. Mówiła ślicznie. Niebezpieczną partję Albina szczęśliwie rozegrał p. Brydziński.
A panienki? Dociągnęły się do całości, co przy tym koncercie mistrzów jest już sukcesem. P. Gromnicka była rezolutną Klarą, p. Majdrowiczówna dała Anieli półsenną i niemą
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/224
Ta strona została skorygowana.