Jowialskiego odnosi się dopiero do momentu, kiedy z ust Ludmira pada — przysłowie. Wtedy „pan Jowialski, zadziwiony, nie mogąc słowa wymówić, cofa się krok, Ludmir za nim — za każdem przysłowiem toż samo“. Jak tedy p. Kucharski ma prawo twierdzić, wbrew tekstowi, że ów jest „oczarowany blaskiem najjaśniejszych dyrdymałek?“ Poprostu namiętny kolekcjoner przysłów, staruszek żyjący swoją pasją — osłupiał nagle, gdy obcy przybysz, przed chwilą pospolity szewczyk, zaczyna sypać jak z rękawa przysłowiami. I odurzony kłania się serjo, i szepce: „Najjaśniejszy Panie!“
I storturowawszy w ten sposób tekst, zrobiwszy ze zbieracza polskich przysłów austrjackiego serwilistę, wykręciwszy w ten sposób jedną z weselszych scen naszej komedji, p. Kucharski wykrzykuje: „Jedna z najboleśniejszych kart naszej literatury porozbiorowej!“ Doprawdy, kiedy poeci bujają po obłokach, to jest w porządku, ale kiedy belfry przypną sobie skrzydła i zaczynają fruwać, to bywa straszne!
Tak rozpoczyna się studjum prof. Kucharskiego o Panu Jowialskim. Teza nęcąca niewątpliwie; nadaje ona komedji Fredry szerokie rozpięcie, czyniąc z niej coś w rodzaju