Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/235

Ta strona została skorygowana.

autora: „komedja Moljera koniec wzięła“ — „niema wydatnych zarysów“, — „trzeba szukać charakterów...“ Chodzi o istotę nowoczesnego teatru. Jesteśmy duchem o sto, o tysiąc mil od powstania i od jego katastrofy. Jeżeli tą sceną Fredro chciałby nam poddać ton krwawej satyry, trzeba przyjąć, że czyniłby to bardzo niezręcznie.
Słusznie też Grzymała-Siedlecki uważa za „dowolną nadbudowę” całą tę interpretację Ludmira i stosunek jego do jowialszczyzny i jego „abdykację“ i apologję Wiktora (symboliczne, wedle prof. Kucharskiego, imię: zwycięzca!). Musiałby Fredro być bardzo lichym pisarzem scenicznym, aby napisać rzecz tak, że ani litera z tych objaśnień nie wychodzi w teatrze; trzeba jej szukać dopiero w mozolnem wykręcaniu tekstu. I w całej tej komedji więcej doprawdy czuć rozmiłowanego w typach malarza, niż oburzonego satyryka. Trzeba to podkreślić: tego, co nas najbardziej uderza w owej klasie, jej „pasorzytnictwa, jej beztroskiego bytowania“, tego bezwarunkowo Fredro nie czuł tak jak my.
Należy się bardzo mieć na baczności przed temi złudzeniami perspektywy. Jak dalece ona się zmienia, odczułem niedawno na przedstawieniu Złotej Czaszki Słowackiego. Obrazek ten zrobił na mnie wrażenie „krwawej satyry“, gdy z parabazy poety dowiadujemy się, że to — apoteoza...
Jedno zaciążyło nad wykładami utworu Fredry. Wieść niesie, że Fredro, będąc raz na przedstawieniu Pana Jowialskiego, miał wyjść z teatru podrażniony śmiechem publiczności, mówiąc: „z czego się oni śmieją?“ Ale syn autora sprowadza rzecz do tego, że Fredro wyszedł, bo mu się nie podobała gra aktorów. Przyznam się, że w pierwszej wersji legenda ta nie wydaje mi się prawdopodobna. Satyra czy