zastosować ścisłą metodę naukową, oznaczyć u krytyka ciśnienie krwi, analizę jego przemiany materji, zanotować stan barometru, termometru etc. Ale czuję, że wkraczam w dziedzinę absurdu. Wróćmy do rzeczywistości połowicznej, „stosowanej", to znaczy jedynej jaka jest wogóle człowiekowi dostępna...
Zatem, przyznaję się, że — z przyczyn, które nie należą do rzeczy, z przyczyn nawskroś osobistych — szedłem wczoraj do teatru w stanie głębokiego zniechęcenia, aby nie rzec smutku. Ja, który tak lubię tę komedję, który tyle już razy pisałem o niej z entuzjazmem, nie cieszyłem się na nią. Wiem, że powinno się pisać: „Zawsze z jednaką radością oglądam ten przedziwny klejnot fredrowskiego humoru, etc.“ — cóż, kiedy to jest nieprawda, za każdym razem każdą rzecz odczuwa się inaczej. I teraz następuje skomplikowany proces odróżnienia, co jest komedja, co jest moje „ja“, co jest nastawieniem stałem, istotnem, wynikiem głębszych przyczyn, co nastawieniem przygodnem, związanem ze stanem duszy... Niechże się kto w tem wyzna, ja się nie podejmuję! Z krytyką jest jak z wieloma innemi zawodami: gdyby się je chciało wykonywać z idealną rzetelnością, przyszłoby zwarjować.
Dość, że przez cały czas trwania Ślubów snułem melancholijne refleksje: miałem głębokie współczucie dla literatury. Jak bardzo ona jest pokrzywdzona w porównaniu np. z muzyką. O ileż czystszym, trwalszym materjałem operuje muzyka! Przetransponujmy sobie na język tonów to arcydzieło Fredry; co za cudowna świeżość i czystość motywów, jak misternie splatają się one z sobą, jaka urocza mieszanina kaprysu, żartu, poezji! I ot, pisarz, zamiast nut, ope-
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/245
Ta strona została skorygowana.