Kamińskiego; Dziewoński i Drabikówna byli parą nieszablonowych kochanków; podstolina pani Buczyńskiej miła ale nieco szkicowa w traktowaniu tekstu.
Pan Geldhab — Nikt mnie nie zna (Teatr Narodowy, Warszawa, 1931).
Byłem raz na odczycie Grzymały-Siedleckiego o Fredrze, na którym prelegent wymownie dowodził, że z pod ostrego pióra Fredry, które nikomu nie przepuściło przywary lub śmieszności, jeden tylko typ, jeden stan, wyszedł niepokalanie czysty i jasny jak kryształ: oficer polski. Jego Fredro darzy bezwzględną sympatją; on zawsze ma w sztuce piękną rolę; jeżeli nawet ma jakie słabostki, to zawsze są one sympatyczne i okupione wielkiemi cnotami. Tak to było przekonywująco mówione, że — uwierzyłem. Ale mam ten nałóg, że, kiedy jestem w teatrze, słucham każdego słowa z całą naiwnością, tak jakbym pierwszy raz je słyszał. To też zdziwił mnie wczoraj na Geldhabie jeden passus. Pamiętają wszyscy owego majora, który rządzi się w domu Geldhaba, grozi, klnie, straszy pojedynkami, ściska ręce że aż palce wykręca. Honor dźwięczy w każdem jego słowie; to rycerz honoru, rzetelności i przyjaźni. I nagle, w rozmowie z Geldhabem, kiedy major, walcząc w obronie miłości swego przyjaciela Lubomira, stara się odwieść Geldhaba od małżeńskich konszachtów z księciem, pada takie słówko:
Tę mąkę... hm?... Ten owies w ostatniej przystawie,