na scenach naszych Fredrę i widzi publiczność, która... ziewa. In staranniejsze przedstawienie, im więcej pietyzmu, tem większa nuda. Celebruje się Fredrę od święta, mrozi się go jakąś nieokreśloną bliżej tradycją, jakimś tajemniczym stylem; konserwuje się wszystko — tylko nie wesołość. Otóż, Fredro bez wesołości nie jest Fredrą, choćby wszystkie uboczne okoliczności były najstaranniej zachowane. Jaracz postanawia tedy w swoich Damach i Huzarach gwizdnąć na tradycje i dać — wesołego Fredrę.
Zauważmy, że Jaracz nie mówił tego na wiatr. Otworzył, w zeszłym roku, swój teatr Zemstą, osiągnął największą ilość przedstawień, jakiej kiedykolwiek ta sztuka się doczekała i dał rzecz żywą, gdy niedawno wprzód, pierwsza nasza scena, zmobilizowawszy wszystkie niemal gwiazdy polskie, uraczyła nas (co się, oczywiście, w recenzjach taiło) czemś w rodzaju wspaniałego pogrzebu.
A oto plastyczny przykład trudności, które czyhają. Kiedy, przed kilku laty, Teatr Narodowy zamierzył wystawić Damy i Huzary, zaczęto od tego, że wezwano na radę najtęższego specjalistę od historycznych mundurów. Wedle jego wzorów wykończono je na ostatni guziczek. Mundury lśniły od nowości tak, jakby nasze huzary miały je pierwszy raz na sobie; były absolutnie autentyczne i, z tem wszystkiem... zupełnie, w danej sytuacji, fałszywe, boć przecież żaden major na urlopie, u siebie na wsi, nie będzie od rana chodził w galowym mundurze. Mundur wysunięto na pierwszy plan, jako relikwję historyczną — mundur napoleoński! — gdy autentyczność jest tu dość obojętna, daleko zaś ważniejsze było wydobycie kontrastu między wygodnym i rozmamłanym negliżem, w jakim te huzary zażywają wywczasów
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/254
Ta strona została skorygowana.