Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/265

Ta strona została skorygowana.

Szczęściem, ujemne to wrażenie minęło; niemniej takie rozrywanie scen (przysparzające w dodatku jedną zmianę dekoracji więcej) jest tu niczem nieumotywowaną swawolą reżyserską. Zbyteczny był akompanjament pieśni o Filonie przy rozmowie kochanków; tem bardziej zbyteczna była piosenka włożona w usta... murarzom, hamująca niepotrzebnie tempo akcji. A już najgorszy był pomysł długiego i głośnego grzmocenia murarzy za sceną gumowemi pałkami; świadomość że kogoś katują obok, nie przyczynia się do wesołości. W dodatku, psuje to nam później scenę murarzy z rejentem, której komizm polega przecież na tem, że rejent wmawia w murarzy nieistniejące pobicie. Jeżeli już chodzi o ilustrację tej bójki, to dowcipnie rozwiązał ją przed paru laty w Ateneum Iwo Gall, zapomocą fruwających w powietrzu sprzętów murarskich; ale u nas żadna zdobycz reżyserska się nie utrwala; następca musi zrobić wszystko inaczej. Słowem, sporo było we wczorajszem przedstawieniu niepotrzebnych ulepszeń, ale nurt akcji biegnie w Zemście tak żywo i wartko, że unosi z sobą wszelkie rupiecie.

*

Jak zawsze na takiej uroczystej premjerze, nie obeszło się bez „sypek”. Ale nastrój był tak miły, że te niewinne sypki przymnażały jeszcze wesołości. W klasycznem miejscu np., Leszczyński, zamiast powiedzieć: „takąbym mu kurtę skroił”, powiedział: „takąbym mu fimfę skroił”. Maszyński, który, jako Papkin, odbiera słowo, powtórzył zkolei: „djabliż mi tam po tej fimfie...” i — — tu przeraził się: przez setną